|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Outlook on life »
Naturalne i sztuczne Author of this text: Jerzy Neuhoff
Życie zgodne z naturą, w wiejskich sielankowych
warunkach, chyba od zarania cywilizacji stanowiło przedmiot marzeń mieszczuchów.
Opisywali je poeci i filozofowie, idealizując na wszystkie możliwe sposoby.
Panie, panowie a także ich dwórki i paziowie na wielu dworach, nie tylko
królewskich, ubierały się w coś, co ich zdaniem nosiły najbardziej modne
pasterki, budowano różne arkadie, gdzie oddawano się marzeniom, w międzyczasie
oddając się bardziej wyrafinowanym rozrywkom niż tylko dojenie krów czy
wymachiwanie sierpem nad łanem żyta.
Trudno jednak wymagać od możnych, aby bliżej i na
własnej skórze przekonywali się o wszystkich aspektach wiejskiego życia, mogła
to zrobić panna Justyna Orzelska, która znała tylko Korczyn i pobliskie Bohatyrowicze, ale nie Izabela Łęcka, którą bardziej pociągały uroki życia
miejskiego i towarzystwo panów Rydzewskiego i Pieczarkowskiego niż Węgiełka.
Znała przecież Włochy, bywała też w Paryżu.
Idee takie nie były jedynie rojeniami
pięknoduchów, pojawiali się czasem rozsądniejsi, patrzący na sprawy świata
bardziej trzeźwo, którzy widząc dolegliwości trapiące ludzi, głównie z wyższych
sfer, a było tych dolegliwości sporo, zalecali jako lekarstwo choćby częściowy
powrót do natury. Dlatego w pewnym momencie pojawiły się liczne uzdrowiska,
odkryto zalety różnych wód mineralnych i wodolecznictwa, nawet kąpieli morskich i słonecznych. Było w tym i nadal jest sporo sensu.
Były i bardziej radykalne, znacznie dalej idące
propozycje. Np., pod koniec XIX wieku, niemiecki lekarz G. Jäger, wiedząc, że
ludzkie włosy, paznokcie czy naskórek chemicznie są bardzo zbliżone do wełny
owczej, zaczął głosić, że tylko wełna powinna być traktowana jako włókno w pełni
naturalne. Bawełna i len zostały uznane przez niego za obce naturze ludzkiej,
zaczął więc propagować odzież, włącznie z bielizną, wykonaną tylko z niebarwionej wełny, jako najbardziej odpowiednią. Przez kilka lat wydawał nawet
specjalny miesięcznik poświęcony tym kwestiom, większego sukcesu jednak nie
odniósł i bawełna nadal jest najpopularniejszym włóknem naturalnym.
Wiek XIX, oprócz kolei, parostatków i telegrafu
przyniósł też jeszcze i inne nowości. A zaczęło się od pierwszego sztucznego
barwnika, czyli moweiny. Ponieważ w przyrodzie nie ma tak pięknych barw, a te co
są, oprócz kosztów sprawiają sporo kłopotów w stosowaniu, liczni chemicy rzucili
się do tworzenia rzeczy 'sztucznych'. Pole do popisu okazało się ogromne, toteż
sukcesy były liczne i błyskotliwe. Szybko, np., pojawiły się nader skuteczne i tanie lekarstwa.
Wielu słusznie uznało, że skoro bakteriom tak
świetnie powodzi się w środowisku naturalnym, to można je zwalczyć tylko
'nienaturalnymi' metodami, zatruwając im to środowisko. Stąd sukces salwarsanu w potyczce z krętkami, DDT z żuczkiem Colorado a aspiryny ze wszystkim. Prawie że
zarzucono tradycyjne, domowe środki lecznicze, ale bakterie i wirusy okazały się
twardszym orzechem do zgryzienia niż to na początku wyglądało.
Potem te metody zaczęto stosować także wobec
ludzi, najpierw pod Ypres, potem jeszcze w paru miejscach, i to na taką skalę,
że pierwsze tatarskie próby pod Legnicą czy Greków z ich tajemniczym ogniem,
wyglądają całkiem niewinnie wobec iperytu, cyklonu i napalmu.
Pojawiły się też sztuczne języki, a niektórym
zamarzyła się sztuczna inteligencja, ale i bardziej przydatne pomysły, jak
choćby nylonowe pończochy czy platynowe blondynki. Kto wie, czy to właśnie nie
te blondynki spowodowały zmianę trendu i przyczyniły się do pojawienia ponownych
tęsknot za naturalnością.
Część z tych marzeń ostała się do dziś, chociaż
przybrała zupełnie inne formy, a ich odmianą, takie czasem odnoszę wrażenie,
jest zachwalanie wszystkiego, co 'naturalne', jako lepsze, w najgorszym razie -
mniej szkodliwe. Niektórzy entuzjaści i agitatorzy twierdzą np., że problemy
świata załatwi wegetarianizm lub, że nie ma lepszych leków jak ziółka, najlepiej
egzotyczne, pochodzące z dalekich krain, przy tym prawie tak niedostępne, jak
nasz kwiat paproci. Równie wielkim szacunkiem cieszą się różni uzdrowiciele z tych krain. Fakt, że pobratymcy tych uzdrowicieli lub zbieracze tajemniczych
ziół nie zawsze cieszą się zbyt dobrym zdrowiem, jakoś uchodzi uwadze głosicieli
wszystkich naturalności.
Dziś na każdym warzywnym straganie możemy
dowiedzieć się, że wystawione produkty mają absolutnie pewny certyfikat zdrowia,
nigdy w swym życiu nie zetknęły się z jakimiś opryskami, sztucznymi nawozami
czy, nie daj Boże, jakąkolwiek 'chemią'. Argumenty te wspierane są niekiedy
stwierdzeniem, że to 'z mojego ogródka', bo 'przecież sama bym się nie truła' a i wobec innych nie żywię złych zamiarów.
Nie wszyscy biorą sobie do serca te zachwalania,
bo jednak jabłka w każdej Biedronce czy innym Lidlu są jakby ładniejsze,
bardziej pachnące, podobne do siebie jak dwie krople wody, a przede wszystkim -
tańsze. A będąc w Biedronce od razu można zaopatrzyć się w dowolny płyn z dziesiątków tam oferowanych rodzajów, w tym również i taki, który jest
przeznaczony wyłącznie dla osób pełnoletnich, więc po drodze można kupić i te
jabłka, wszystkie jak spod sztancy.
Popularnością i wzięciem cieszą się 'wczasy pod
gruszą' czy agroturystyka, choć większe szanse na goszczenie zasobnych letników
ma ten gospodarz, który zaoferuje, oprócz kwaśnego mleka i ziemniaków w łupinach
tudzież przejażdżek konnych, także łazienkę z ciepłą wodą, telewizję satelitarną i internet. Natura naturą, ale jak wytłumaczyć sześciolatce, że w jakiejś tam
Wólce nie ma MiniMini, Cartoon Network czy Disney Chanel. Kto jeszcze nie
próbował, temu odradzam urlop z nastolatkiem w takiej miejscowości. Przed
znajomymi wolimy jednak pochwalić się wakacjami na Majorce, w Egipcie, choćby
nawet tylko w Bułgarii.
| 1. Elegancki rącznik pospolity, hodowany na całym świecie jako roślinka ozdobna, zawiera w sobie rycynę,
naturalną substancję trującą, porównywalną ze „sztucznym" sarinem. Dla człowieka wystarczą trzy nasionka rącznika. Red. |
Co jest 'naturalne' rozpoznajemy po pochodzeniu,
problem jednak w tym, że takim pochodzeniem mogą wylegitymować się zarówno
prawdziwek jak i muchomor, borówka i wilcza jagoda, herbata ale i cykuta. Nikt
nie może przy tym zaprzeczyć, aby te produkty nie znajdowały się od lat wśród
wielu jeszcze innych używek.
Pozostańmy na chwilę przy tym pochodzeniu. Jeśli
tak dokładniej się przyjrzeć, to właściwie nie ma już nic naturalnego. Zacznijmy
od jedzenia. Już starożytni Inkowie i Aztekowie, niezadowoleni z tego co im
oferuje natura, zabrali się za kukurydzę i ziemniaki, a że działali z pomocą
Centeotla, jakby nie było — boga, rezultaty przeszły najśmielsze oczekiwania.
Tak zręcznie manipulowali, sami o tym nie wiedząc — genami, że dzięki nim mamy
dziś co wypić i zakąsić. Nowość ta nie była wszędzie dobrze przyjmowana. Biskup
Gamrat walczył z ziemniakami, na szczęście bez powodzenia, argumentując, że
nadmiar jedzenia, a ten oferowała uprawa tej cudacznej, zamorskiej i zapewne
diabelskiej rośliny, rozleniwi doszczętnie chłopów pańszczyźnianych.
Podobne sztuczki wyczyniali także starożytni
Kazachowie i parę jeszcze innych nacji, tyle że z pszenicą, jęczmieniem, kapustą i czym się tylko dało. A wśród tych eksperymentatorów byli także przedstawiciele
naszej cywilizacji, np. Luther Burbank, o którym mało kto wie, Iwan Miczurin, o którym kiedyś uczono w każdej szkole, czy Szczepan Pieniążek, o którym już
zapomniano. Ci panowie zajmowali się jabłkami, gruszkami, śliwkami i może czymś
jeszcze. Działali też hodowcy koni, krów, owiec, psów, kotów, kur, gęsi i wszelkiej innej zwierzyny, w większości ich nazwiska zostały jednak zapomniane.
No a truskawki? Przecież to sama sztuczność.
Te przykłady świadczą, że właściwie to niczego
naturalnego nie jemy. Wyjątkiem może być tak zwane runo leśne, może niektóre
owoce morza. Poza tym wszystko jest albo wyhodowane z jakichś dzikich odmian,
czyli 'wymanipulowane', albo tak przetworzone, że trudno mówić o jakiejkolwiek
'naturalności'. Nawet kawałek chleba swoim składem w niczym nie przypomina swego
prarodzica, czyli podpłomyka. Pełno w nim ulepszaczy, konserwantów, dodatków
smakowych i td.
A może chociaż nóż, którym ten chleb kroimy,
albo łyżka są naturalnego pochodzenia. Srebrna lub złota łyżeczka może i mogłyby
pretendować do miana naturalnego, ale aluminiowa czy stalowa, na dodatek
obrabiana laserem?
Nikt też nie gotuje w glinianych garnkach,
zresztą nawet taki garnek, po wypaleniu, to już chyba produktem naturalnym nie
jest. A fajans, porcelana i szkło — toż to wszystko, tylko nie nieskażona
przyroda. Podobnie ma się sprawa z naszymi mieszkaniami i wszystkim co się w nich znajduje. Najskromniejsza lepianka, to już jednak jest trochę 'sztuczny'
wytwór, oczywiście trochę w mniejszym stopniu niż blok nr 17, w którym mieszkam,
czy Empire State Building.
Z niewiadomych przyczyn, chyba głównie krótkiej
pamięci, usiłuje się dzisiaj walczyć z wszystkim, co ma jakiś związek z GMO,
genetyką, chemią i t.p. Argumentacja bywa różna, ale można ją sprowadzić, w dużym uproszczeniu, właśnie do przeciwstawiania sobie pojęć 'naturalny' i
'sztuczny'. Wg zwolenników 'naturalności', jak długo Mr. Burbank i gospodin,
potem towarzysz, Miczurin geny przenosili osobiście i pędzelkiem, wszystko było w porządku, natomiast, odkąd jakiś Smith albo Iwanow robią to szklaną rureczką,
jest to już czyn wołający o pomstę do nieba. Tradycyjne, 'naturalne' ma być pono
zgodne z wolą boską i lepsze od nowoczesnego, czyli 'sztucznego'. Mogę się
zgodzić tylko z tym, że tradycyjna metoda przedłużania naszego gatunku czy tylko
symulowanie takiej chęci, są znacznie przyjemniejsza od tych wszystkich
nowoczesności.
Żeby tylko na takich argumentach się kończyło!
Ale są lepsze kwiatki. Oto 3 marca zeszłego roku, nie kto inny jak sam
Przewodniczący Parlamentu Europejskiego, prof. dr hab. inż. Jerzy Buzek, w wystąpieniu przed studentami, politykami i korpusem
dyplomatycznym w najstarszej wyższej uczelni bułgarskiej — Uniwersytecie
Sofijskim, opowiedział się przeciw organizmom modyfikowanym genetycznie.
Uroku i sensu takiej postawie nadało jednoczesne stwierdzenie mówcy, w tym samym
wystąpieniu, że gdyby nie było roślin i zwierząt genetycznie modyfikowanych, w wielu krajach Trzeciego Świata panowałby głód.
Z innych pozycji, ale także przeciwko takim
uprawom, i to w imieniu Polski, choć trafniej byłoby powiedzieć — w imieniu
rządu polskiego, w lipcu zeszłego roku,
skrytykował propozycję
Komisji Europejskiej, zezwalającą państwom członkowskim UE, które tego chcą, na
uprawę roślin genetycznie modyfikowanych, sam Pan Minister ds. rolnictwa Marek
Sawicki. Propozycja była zła,
ponieważ zdejmowała odpowiedzialność z Komisji Europejskiej a obciążała
nią rządy państw członkowskich.
Politycy nie byli osamotnieni. Wsparli ich
liczni demonstranci, czasem nawet było ich czterdziestu, tak przynajmniej podał
PAP 17 marca, którzy na swych transparentach zapewniali wszystkich, że
zmodyfikowane rośliny to zagrożenie dla zdrowia ludzi i pszczół. Informowali także o tym, że rolnicy kupujący ziarna takich roślin
uzależniają się od ich producentów, którzy są właścicielami patentów a ziarno
siewne trzeba kupować co roku, bo własnych używać nie wolno.
Trzy lata temu głos w tej sprawie zabrał także
następca brytyjskiego tronu, który stosowanie genetycznie zmodyfikowanych
organizmów uznał za zapowiedź największej w świecie katastrofy ekologicznej.
A sprawa stała się poważna, bo oto w Indiach,
jak to dowodzili tamtejsi zieloni, genetycznie
modyfikowana bawełna stała się przyczyną samobójstw wśród farmerów. Trzeba było
więc powoływać niezależnych ekspertów, którzy stwierdzili, że było akurat
odwrotnie, ponieważ dochód tych farmerów indyjskich, którzy zdecydowali się
zaryzykować wzrósł o ok. 70 procent. Wprawdzie nie jest to 300 procent jak w RPA, czy 340 jak w Chinach, ale więcej niż w Meksyku (12%) czy Argentynie (31%),
jeśli wierzyć panom pracującym w FAO, komuś w końcu trzeba jednak wierzyć. Widać z tego, że zasada łącząca cele ze środkami albo została sobie przyswojona przez
inne nacje, jako nader przydatna, albo też została przez nie samodzielnie
odkryta, co świadczyłoby o jej uniwersalizmie.
Sprawa trochę przypomina historię groźnej 'grypy
bawełnianej', jaka wybuchła w Północnej Karolinie w latach 90., kiedy to
amerykańscy 'ekologiści' okrzyknęli bawełnę wrogiem nr 1. Podobnych tajemniczych
chorób w historii świata było więcej i chyba jeszcze parę nas czeka. W każdym
razie wszystko co na sobie nosimy jest albo sztuczne albo transgeniczne.
Czas na
podsumowanie. Coraz częściej ludzie rodzą się w niezbyt 'naturalny' sposób,
jeszcze częściej też tak umierają, żyją w stworzonym przez siebie świecie,
zarówno materialnym jak i duchowym, wszystko to, co na nim istnieje, zło i dobro, piękno i brzydota, wiedza i ciemnota, wozy i przewozy, jest jak
najbardziej ludzkie, naturalne, bez czego nie potrafimy żyć jak ludzie, bo jest
to nasze naturalne środowisko. Jedna rzecz tylko wydaje mi się sztuczna -
właśnie ten problem.
« (Published: 23-08-2011 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 2156 |
|