|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Coraz normalniej Author of this text: Jerzy Neuhoff
Wydarzenia
ostatnich dni uświadomiły mi, że kraj nasz, mimo wszelkich usiłowań polityków,
moralizatorów i niezadowolonych ze wszystkiego malkontentów, staje się coraz
bardziej normalnym, co prawda nie we wszystkich aspektach, o jakich mówili wcześniej
cytowani przeze mnie politycy, ale jednak. Na początek muszę jednak przedstawić
przesłanki, które skłoniły mnie do ogłoszenia tego optymistycznego wniosku,
choć przecież stan normalny powinien być czymś jak najbardziej normalnym.
W
latach gierkowskiego ożywienia i prób wprowadzania nowych, naukowych metod
organizacji pracy, wśród tzw. kadry kierowniczej wielu przedsiębiorstw
kursowała opowiastka, ilustrująca zachodnie podejście do jakości pracy
tamtejszej kadry.
Podobno, w pewnej wielkiej firmie, najwyższe kierownictwo, z bliżej niesprecyzowanych
powodów, postanowiło sprawdzić swoje kadry w podległych mu licznych
pomniejszych zakładach. W tym celu, niespodziewanie dla zainteresowanych, czyli
objętych oceną menadżerów (wtedy jeszcze takie określenia jak: CEO, CIO,
CFO, CMO i sporo innych były nam zupełnie nieznane), zabrało ich wszystkich w jakieś odludne miejsce, bez możliwości kontaktowania się ze swymi podwładnymi.
Firmy
pozbawione z dnia na dzień swoich szefów, wytrącone z codziennego rytmu i rytuału, z rozpędu jednak pracowały nadal. Jak to zwykle w takich sytuacjach
bywa, jedni, pozostawieni samym sobie, przerazili się odpowiedzialności, inni
zaś wyczuli w tym szansę dla siebie i ochoczo uchwycili wolne stery. Tak więc,
jedne firmy nawet nie zauważyły braku szefów, może dlatego, że wcześniej
już ich szefowie raz po raz wyrywali się od codziennych obowiązków do
bardziej ekscytujących zajęć i pracowały, jakby nic się nie stało, w innych natomiast zapanował rozgardiasz, bo nikt nie wiedział, na czym kto stoi i kto za co odpowiada, ponieważ zawsze o wszystkim decydowali tam szefowie. Z dnia na dzień zaczęły więc walić się plany produkcyjne, nie miał kto
regulować rachunków ani przyjmować wpłat, jednym słowem dotknął je
kataklizm. Po kilku dniach nasze najwyższe kierownictwo dokonało oceny
sytuacji w tych zaskoczonych firmach, co zakończyło się licznymi awansami,
zarówno szefów firm, które pracowały jak i bardziej operatywnych ich zastępców i nie mniej licznymi egzekucjami w tych, które popadły w kłopoty.
Nie
wiem czy historyjka jest autentyczna, wydaje mi się wymyśloną, ale była żywo
komentowana. Że był to czas, w którym i u nas szukano nowych rozwiązań, może
też świadczyć sposób awansowania słynnego czterdziestolatka, inżyniera
Stefana Karwowskiego i zakłopotanie wiceministra Zawodnego, który pierwszy raz w życiu miał mieć do czynienia z dyrektorem wyłonionym przez bezmyślny
komputer, a nie w drodze planowo prowadzonej polityki kadrowej.
Historyjka o tych zachodnich menadżerach przypomniała mi się, gdy usłyszałem, że
„Premier Tusk, zamiast rządzić krajem (chyba nawet — Polską) wsiada sobie
do autobusu i zaczyna jeździć po Polsce". Ba, podobno swoje obowiązki
zrzucił na zupełnie obce osoby, demonstrując tym samym karygodne lenistwo,
tak to przynajmniej odebrała czujna opozycja. Te obce osoby do tej pory nie
wypowiedziały się w tej kwestii, więc chyba te nowe obowiązki nie są zbyt
absorbujące, co może oznaczać, że rządzenie Polską jest sprawą nader łatwą, z czego znów można dojść do wniosku, że wiele instytucji rządowych i osób
rządzących jest w gruncie rzeczy zbędna. Zacząłem więc zastanawiać się
nad tym, czym jest rządzenie i w jaki sposób ma być ono realizowane.
Od
razu wybiórcza pamięć podsunęła mi osobę jednego z byłych premierów, który w wywiadzie radiowym, kiedy jeszcze był premierem, stwierdził, że w ciągu
dnia pracy podejmuje około stu (!), tak, stu, decyzji. Wynika z tego, że na każdą
decyzję miał najwyżej kilka minut czasu do namysłu. Czy to oznacza, że ów
premier pracował jak ta pszczółka, więcej, ponad siły normalnie fizycznie,
choć umysłowo ponadprzeciętnie, rozwiniętego człowieka? Według mnie nie;
pracował on jak urzędnik i to dość niskiego szczebla, bo cóż to może być
za decyzja, która wymaga 5 minut namysłu. Tyle mniej więcej czasu można
zastanawiać się nad zbyt intensywnym zużyciem długopisów i zeszytów,
spowodowanym prawdopodobnie ich wynoszeniem do domu i przeznaczaniem na zupełnie
prywatne potrzeby, ale nie nad tym, której firmie przyznać koncesję na
wydobywanie gazu łupkowego, z kim jest powiązany kolejny zagraniczny inwestor
obiecujący złote góry albo, dlaczego teczka donosów na politycznego
sojusznika jest zupełnie pusta.
Odniosłem
wtedy wrażenie, że ów były premier urzędował w sposób dobrze pokazany
przez Jerzego Jurandota w jego komedii „Takie czasy", ze znakomitym panem
Janem Matyjaszkiewiczem w roli głównej. Nie będę pytał, bo już dawno jest
za późno, co w takim razie robiło biuro tego premiera i czy było mu w ogóle
potrzebne do czegokolwiek?
W
grę, teoretycznie, wchodzi i inna możliwość. Pokazany ostatnio film p.t.
„Nixon" z Anthonym Hopkinsem, przedstawia styl pracy tego prezydenta USA i,
jeśli wierzyć filmowi, rzeczywiście, codziennie podejmował on mnóstwo
decyzji. W tym czasie prowadził on nie byle jaką wojnę, toczył też
skomplikowane gry dyplomatyczne z Maotsetungiem i Breżniewem, a były to gry dość
nerwowe, bo zawodnicy co chwilę zmieniali ich reguły, zazwyczaj na własną
korzyść, prowadził też liczne własne gierki, a wszystko musiał zrobić
tak, żeby wyszło, iż o niczym nie miał pojęcia, że był wprowadzany w błąd
przez samowolnych podwładnych, chętnie nadużywających posiadanej władzy, a i nietrzymających języka za zębami wobec dziennikarzy. W końcu ci
dziennikarze tak zatruli mu życie, że machnął ręką na Biały Dom, potem żył
dość długo i szczęśliwie.
Inni
prezydenci mieli znacznie lepsze pomysły na urozmaicenie sobie nudnego urzędowania,
ale wolę przywołać przykład prezydenta George’a H. W. Busha, który, oprócz
innych, licznych sukcesów, przyczynił się także do rozwoju sportowych strojów
typu activewear. Prezydent uwielbiał fotografować się podczas licznych polowań,
wędkowania, gry w tenisa czy golfa, a wszystko to zawsze czynił w swobodnym,
ale eleganckim ubraniu, umożliwiającym właśnie uprawianie tych, politycznie
ważnych zajęć. To, co prezentował sobą i na sobie pan prezydent, zostało
nader przychylnie przyjęte przez miliony Amerykanów w średnim wieku. Trzeba
pamiętać, że w tym czasie kilkadziesiąt milionów z nich codziennie biegało,
pływało, jeździło na rowerze i ćwiczyło z przyrządami, a jak tu robić to
wszystko w byle jakim stroju, skoro sam pan prezydent pokazuje najlepsze
sposoby. Toż to byłby dowód braku patriotyzmu i lekceważenia głowy państwa,
na co żaden porządny Amerykanin sobie nie pozwala. W ten sposób osobistym
przykładem przyczynił się do ożywienia na rynku tekstyliów, zmobilizował
też liczne grono wynalazców, a efekty ich pracy są widoczne dziś nie tylko w sklepach z odzieżą sportową, ale w każdym nieomal supermarkecie.
Nasz
krajowy prezydent w tym czasie nie biegał, ryb nie łowił, może i coś
kombinował, ale raczej słabo, bo kolejne wybory przegrał, co chyba nie wyszło
na złe. Wydaje się, że w tym czasie jedynie nieco przytył, to samo zrobił i następny, zresztą Bush — senior, też przegrał walkę o drugą kadencję,
choć jedną wojnę tak zręcznie wygrał, że jego syn postanowił sukces powtórzyć,
prawdopodobnie z takim samym skutkiem jak jego poprzednicy w Wietnamie.
W
Ameryce obowiązywała wtedy moda na młodość do późnej starości, w Europie
wśród rządzących utrzymywał się raczej styl na starszego, dystyngowanego
pana, zaś na jej wschodzie, i jeszcze dalej, władzę sprawowali jeszcze poważniejsi i jeszcze starsi panowie, nieco mniej eleganccy, czyli gerontokracja. Dojście
do władzy jakiegoś młokosa po pięćdziesiątce stawało się nie lada
sensacją, czasem nawet światową. Życie pokazało, że jeden taki doprowadził
do ruiny kwitnący, najlepszy z możliwych, system społeczny, starym coś
takiego się nie zdarzyło.
Byli
też i politycy, którzy swój wolny czas poświęcali zupełnie oryginalnym zajęciom,
wszystkie obowiązki zrzucając na podwładnych; cesarz Japonii np., zajmował
się wyłącznie mięczakami morskimi, a jeden król zdobywaniem medali
olimpijskich.
Pamiętam
też czas swej i moich przełożonych pracy w epoce realsocjalizmu. Bywały dni,
że każdy kierownik oddziału musiał podpisać kilkadziesiąt kwitów Rw, Zw i jeszcze innych, a co kwit to decyzja, no, ale tego wymagał, i nadal wymaga,
porządek i odpowiedzialność majątkowa. Jedno wszak obowiązywało,
mianowicie ustawowy czas pracy. Pozostawanie w pracy poza ustawowe osiem godzin
było raczej źle widziane. Teoretycznie można było, nie pytam — po co?, nie
przysługiwało za to żadne dodatkowe wynagrodzenie, czasem jednak znajdowali
się jacyś nieuświadomieni społecznie skrupulanci, którzy z dokładnymi
notatkami albo i kartami zegarowymi szli do sądu, a ten, bez większych
ceregieli, stojąc na straży socjalistycznego prawa pracy, przyznawał im za
nadliczbowy czas odpowiednie wynagrodzenie. Tacy pracownicy byli jednak potem źle
widziani a dyrekcja robiła wszystko, aby się ich pozbyć. Kiedy taki chytrus w końcu zwalniał się z pracy, wszyscy oddychali z ulgą, zaś kierownik
personalny, po wystawieniu mu opinii wzorowego pracownika, uprzedzał wszystkich
znajomych kierowników personalnych przed kłopotami, jakich będą musieli doświadczyć,
jeżeli tego gościa przyjmą do siebie do pracy.
Mało
tego, ktoś, kto chciał pracować dłużej, bywał zwykle uznawany za źle
zorganizowanego i niewydajnego, nieumiejącego sprostać swoim obowiązkom. Odstępstwa
były dopuszczalne, ale tylko w przypadkach nadzwyczajnych, a i tak
funkcjonariusz Straży Przemysłowej mógł zapytać, dlaczego wychodzi się o nieprzepisowej porze. Na straży ustawowego dnia pracy, niekwestionowanej
zdobyczy socjalizmu, stała więc każda świadoma i odpowiedzialna za społeczne
nastroje załogi dyrekcja.
Dziś
wahadło wychyliło się w drugą stronę. Co prawda, niewiele wiadomo o prywatnych upodobaniach polityków chińskich czy indyjskich, ale rosyjscy często
trafiają na pierwsze strony gazet i czołówki telewizyjnych dzienników. Prym
wiedzie premier Putin, który, jak prawdziwy superman, ostatecznie wieloletnia
praca w bardzo specjalnych służbach do czegoś zobowiązuje, uprawia wyłącznie
męskie sporty, od dżudo poczynając, poprzez latanie naddźwiękowymi
odrzutowcami a na podwodnej archeologii kończąc. Nie ustępuje mu prezydent
Miedwiediew, który pływa, podnosi różne ciężary, ma też kota Dorofieja i akwarium z rybkami, a te zwierzątka są nader wymagające, o czym wszyscy wiedzą.
Nieco
inny styl, ale także zapewniający poczytność nie tylko kolorowym pisemkom,
ale i poważniejszym dziennikom, przyjął np. włoski premier. Z lektury tych
doniesień jednak bardzo łatwo wyczytać nutkę zazdrości wobec jego osiągnięć,
co potem znajduje ujście w próbach pruderyjnego moralizowania. Jego styl
bardziej nawiązuje do stylu jednego z amerykańskich prezydentów, ale także
do tradycji, co prawda przedwojennej, ale włoskiej. Nie ma co się na ten temat
rozpisywać, bo nie jest to nic moralnie budującego, raczej zły przykład, zwłaszcza
dla młodzieży tak ochoczo wchodzącej w politykę. Ze względu na obowiązujące
parytety, może się zdarzyć, że niektóre z osiągnięć Katarzyny Wielkiej będą
tu bardziej pociągającym przykładem.
A i z naszej historii można wyciągnąć kilka wniosków. Na Wawelu przewodnicy
pokazując królewskie łoże, jednocześnie informują, że nasi pomazańcy
spali nieomal w ubraniu i zbroi, i w takiej pozycji, aby na jeden dźwięk trąbki
mogli skoczyć na koń, dobyć pałasza, i gnać przeciw wszelkim pohańcom albo i heretykom. Ta nieustająca gotowość bojowa jednak nie uchroniła kraju przed
licznymi klęskami. Trochę to dziwne, bo raczej powinni spać spokojnie
zawierzywszy kraj opiece tak niezawodnych i sprawdzonych sojuszników, jak święci
niebiescy. Może jednak lepiej byłoby dla naszego kraju, gdyby nasi władcy więcej
czasu poświęcali rozrywkom, dziewczynkom, polowaniom i balom, trochę też
intrygom salonowym i politycznym.
Dziś,
na naszych oczach, wahadło wychyliło się, i to w kierunku zupełnie
nieoczekiwanym, którego nikt się nie spodziewał i, który, być może, dobry
jest gdzieś indziej, ale u nas wygląda na rzecz zgoła nie do pomyślenia. Otóż
pan premier znajduje czas, aby pograć w piłkę, a ostatnio zagustował w przejażdżkach autobusowych. Pan Prezydent lubi podobno obejrzeć ulubiony albo
interesujący program w TV, niekoniecznie podsunięty mu przez jakiegoś urzędnika,
czasem bierze też flintę i wyprawia się na dziką zwierzynę. Obaj oddają się
więc zupełnie niezrozumiałym dziwactwom.
Rzecz
prosta, państwo w tym czasie, zdaniem krytyków takich obyczajów, pozostaje na
łasce losu, żeby tylko na łasce losu, przecież to wymarzona okazja dla
wszystkich, którzy gotowi są nam zatruć życie, wyeksploatować do cna, jak
to się zwykle z koloniami, dominiami i kondominiami czyni.
Jeśli o mnie chodzi, to sądzę, że jeżeli premier i prezydent mogą pędzić w miarę
normalne życie, to i kraj przez nich rządzony jest krajem normalnym. Jeżeli
ktoś sądzi, że premier nieustannie musi rządzić i o czymś tam decydować,
objawia tym samym głęboką wiarę we wszechmoc premiera, bez którego decyzji
nawet Słońce nie wie, o której godzinie ma wzejść lub zajść. Jest mu także
obca myśl o tym, że premierowi może grozić coś takiego jak nagły ból zęba,
atak ślepej kiszki czy apopleksja. Że przy tym ten ktoś równie głęboko nie
wierzy w funkcjonowanie całego systemu politycznego, całej administracji państwowej,
policji i wojska, o niewidzialnej ręce rynku nie wspominając, to też sprawa
oczywista. W sumie, taki ktoś zupełnie nie wie, na czym polega rządzenie.
Nawa
państwowa to nie jest chybotliwa łajba, na której trzeba rumpel trzymać
stale w garści. Ponieważ płyniemy w dość zwartym szyku, do którego wszyscy
tęsknili i do którego w końcu się wprosiliśmy, zadaniem rządzących jest
by nie próbowali zawracać lub nagle zmieniać kurs, i to wystarczy.
Ponieważ
jednak nic nie ma za darmo, więc, mimo bezgranicznego zaufania, ktoś powinien
pracować za tych dwóch, a tym kimś powinni być ci, którzy tak spontanicznie i tak licznie garną się do władzy, czyli wszyscy posłowie, senatorowie,
prezydenci miast, burmistrzowie, aż do sołtysów włącznie i wszyscy możliwi
radni. Oni powinni pracować napędzani ambicją odebrania utrzymania Trybunałowi
Konstytucyjnemu i trybunałom pomniejszej rangi. Wtedy będzie naprawdę
normalnie, wtedy i robotnicy i sprzedawczynie w supermarketach nie będą musiały
pracować ponad siły i czas ustawowy.
Mam
nadzieję, że jednak jesteśmy na drodze do normalności.
« (Published: 23-09-2011 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 2256 |
|