|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Articles and essays Obrona przegranej sprawy Author of this text: Jerzy Neuhoff
Choć
mój sympatyczny komentator, którego nick będzie ujawniony dalej, już raz
korzystnie mnie ocenił, tym razem mocno przesadził. Jeszcze tylu komplementów w życiu nie słyszałem, i choć doskonale wiem, że na żaden z nich w niczym
nie zasłużyłem, przez grzeczność nie będę zaprzeczał, choć klucz do
nich też gdzieś tam pobrzękuje. Ale z góry muszę się zastrzec, na
przewodnika duchowego się nie nadaję, nawet na turystycznego.
Chciałbym
się zatrzymać nad jedną, może i jeszcze drugą kwestią. W tym celu pozwolę
sobie najpierw na małą wyliczankę, cokolwiek chaotyczną: anatomia — porównawcza,
opisowa, chemia — nieorganiczna, organiczna, mechanika kwantowa, kodeks -
karny, honorowy, filozofia — materialistyczna, idealistyczna, inteligencja -
wrodzona, nabyta, ekonomia — polityczna, klasyczna, ekologiczna, geografia
fizyczna, demokracja — ateńska, szlachecka, burżuazyjna, monarchia -
absolutna, konstytucyjna, medycyna ludowa, prawo — naturalne, karne, cywilne,
itd., itd.
Ta,
jakże niepełna, chociaż i tak zbyt długa wyliczanka, powinna wystarczyć za
całą argumentację, ale nie podejmuję się nikogo przekonać, że akurat ten
lub inny przymiotnik, przypisany do któregoś z rzeczowników, jest jedynym
najlepszym, że jest nieomal niezbędny. W oportunistyczny i kunktatorski sposób
pozostawiłbym sprawy swojemu biegowi, bo być może, za ileś tam lat, niektóre z nich znikną, więc i ewentualna argumentacja będzie tylko biciem piany na
wodzie.
Jedno
jest dla mnie oczywiste — jeśli chce się coś dokładniej opisać,
przymiotniki są niezbędne. To nie rzeczowniki należy krytykować, ale akurat
przymiotniki, które mogą być źle dobrane, nawet mylące, ale po pewnym
czasie tak się zrastają z niektórymi rzeczownikami, że są trudniejsze do
rozdzielenia niż niejedni bracia syjamscy.
Proszę
posłuchać niektórych zapowiedzi. Nie idziemy do opery, aby przeżywać losy
Carmen i podziwiać dramatyczny sopran Birgit Nilsson albo Marii Callas. Idziemy
na 'Carmen Bizeta'. Nie oglądamy perypetii jakiegoś tam cyrulika, to byłoby
za proste, oglądamy 'Cyrulika Sewilskiego Rossiniego', czasem nawet
'Gioacchina Rossiniego'. A przecież nikt inny opery „Carmen", poza
Bizetem, ani „Cyrulika Sewilskiego", poza Rossinim, nie napisał.
Czy
mamy za złe p. Kaczyńskiemu, Bogusławowi — rzecz jasna, że w ten właśnie
sposób zapowiada te dzieła? Nie, po prostu, tak się utarło, taka jest
tradycja. Nie ma ona nawet specjalnego, jak mi się wydaje, merytorycznego,
uzasadnienia, choć być może takie istnieje.
Rzecz
jasna, że można to okrzyknąć manierą albo czymkolwiek innym, ale po co? Jak
dotąd, nikt chyba tego sposobu mówienia o dziełach muzycznych, ale przecież
nie tylko, nie podważał, ani nie próbował zmieniać. Niech tak już
pozostanie.
Dlaczego
akurat 'demokracja socjalistyczna' ma być w tym gronie specjalnie
honorowana, i to w specyficzny sposób, mianowicie kpiarski? Ona już dziś sama
bronić się nie może, a i ja, jeśli miałbym stanąć w szeregu jej obrońców,
nie byłbym specjalnie dobrym, tym nie mniej spróbuję powiedzieć parę słów w obronie przegranej sprawy. Inne rodzaje demokracji, a jest ich bez liku,
doczekały się wszystkiego, z postponowaniem i tępieniem włącznie, ale chyba
nie z kpinami.
Tak,
na marginesie, forma demokracji, jaką mamy obecnie w naszym kraju, chyba
jeszcze nie doczekała się jakiegoś wyróżniającego ją przymiotnika, w przeciwieństwie do kapitalizmu, który zazwyczaj nazywany jest 'zbójeckim'.
Kto i dlaczego mu taka nazwę nadał, bo przecież istnieje od dawna wiele określeń
tej formy ustrojowej, nie wiem. Ten akurat przymiotnik, w odróżnieniu od wielu
innych, kwalifikuje go od strony moralnej, nic nie mówiąc o meritum sprawy.
Nie
trzeba być specjalnie spostrzegawczym, aby zauważyć, że w owej minionej
demokracji socjalistycznej, choć wydaje mi się, że p. brzezińska43 raczej
miał na myśli demokrację 'ludową', ci, do których była ona skierowana,
korzystali z wielu przywilejów, gotów jestem dowodzić, że często
nadmiernych i nieuzasadnionych. Moja wątpliwość, o które określenie chodzi,
wynika stąd, że w wielu krajach, z pewnością demokratycznych, rządzą
socjaliści, ale oni raczej nie używają tego określenia, co, muszę to
przyznać, przemawia przynajmniej za rozważnym, oszczędnym stosowaniem
przymiotników.
Wśród
osób, z którymi się spotykam, najczęściej podnoszony jest argument, że w czasach owej demokracji, prawie każdy, kto czuł się pokrzywdzony, miał za
sobą całą rzeszę obrońców, od grupowego związkowego w swojej brygadzie,
poprzez kilka rad związkowych i komitetów partyjnych, aż do komitetu centralnego. Jeśli
one zawiodły pozostawał jeszcze kościół, i nie tylko jego parafialny, ale
Kościół. Potem jeszcze pojawił się KOR i inne, podobne instytucje. Ale władza
'ludowa' dość często w takich sprawach zachowywała się tak, jak
Fryderyk Wielki w stosunku do sprawy młynarza Arnolda, tzn. przyznawała rację
temu, kto ja powinien mieć, a nie temu, kto ją miał.
Nie
chcę niczego idealizować. Na taką obronę trzeba było sobie w pewien sposób
zasłużyć, bo zdarzało się, że pokrzywdzony mógł trafić na ścieżkę
zdrowia, a w kraju, gdzie socjalizm poczynił większe postępy, to do gułagu,
będącym twórczym rozwinięciem carskiej jeszcze katorgi, o czym też warto
pamiętać. Ale taki obrót sprawa mogła przybrać wtedy, gdy skarga była
'niesłuszna', albo wyrażona w niewłaściwy sposób, 'szkodliwy dla
sprawy robotniczej' albo 'racji stanu'. W demokracji ludowej tolerowane były
skargi indywidualne, kierowane również przeciwko konkretnym jednostkom,
natomiast mocno podejrzane były skargi zbiorowe, kierowane niekonkretnie, ogólnie,
co rozumiano jako w rzeczywistości skierowane przeciwko systemowi politycznemu.
Wspominam o tym dlatego, że dziś także trafiają się ludzie pokrzywdzeni, i to nie
tylko w ich subiektywnym przekonaniu. Telewizja i gazety przepełnione są
takimi historiami. Niejeden z tych pokrzywdzonych, mimo, że na straży jego
praw stoi także kilka instytucji, od Konstytucji poczynając, nie może w żaden
sposób uzyskać zadośćuczynienia za swą krzywdę, dobrze jest, jeżeli
swojej sprawy nie pogarsza.
Na
niekorzyść tamtej sytuacji powiem, że koszt tej ochrony, był ogromny. Nie
chodzi mi o koszt finansowy, lecz społeczny. Ten społeczny koszt dokładał się
do systemowej niesprawności systemu i raczej dosypywał swoje ziarenko piasku w tryby maszyny gospodarczej, zamiast ją usprawniać. Przyczyniał się do obniżenia
poczucia odpowiedzialności, do spadku dyscypliny pracy, do obniżania jej
wydajności. Na czym to polegało, można sobie przypomnieć, a młodsi
dowiedzieć, choćby oglądając film „Sprawa inżyniera Pojdy". Innym przykładem
sumy tych skutków było choćby powiedzenie 'czy się stoi, czy się leży...'.
I
tu następne zastrzeżenie. Nie sądzę, aby system represyjny, tak ulubiony,
jak mi się wydaje, przez naszych rządzących wszystkich nieomal szczebli i rządzonych,
dawał lepsze wyniki. Ale, w dużym uproszczeniu, można powiedzieć, że każde
społeczeństwo, ma taki system, na jaki zasługuje, jakiego oczekuje. Przecież
nie są jakąś rzadkością fatalne samooceny, nie tylko wśród robotników,
kult nieudacznictwa, czarnowidztwo, stwierdzenia, że albo nie potrafimy, albo
nie chcemy, że coś, oczywiście negatywnego 'to tylko może być u nas' połączone z żądaniem coraz ostrzejszych kar.
Wszystko
to, o czym wspomniałem, składało się na ową demokrację, w której wynik
wyborów był zawsze do przewidzenia, zaś 'przywódca' i jego partia
nieomal nieomylni. Czy zwolennicy takiej demokracji dziś pochowali się po kątach,
czy nigdzie ich nie widać?
Postulat
usunięcia, choć to trochę za dużo powiedziane, przymiotników, wydaje mi się
jakąś formą platońskiego idealizmu, nie ma bowiem jakiejś demokracji 'w
ogóle', ani innych nauk i ideologii 'w ogóle', chyba, że mamy na myśli
króciuteńkie definicje w słownikach wyrazów obcych. Demokracja 'ludowa'
miała, przynajmniej w zamyśle, służyć określonej klasie społecznej, i w
tym akurat niczym się nie różniła od innych demokracji.
I
jeszcze jedna sprawa. Marksizm nie był i nie jest, boć przecież jeszcze nie
wymarł, także niejeden z tych, którzy odżegnują się od marksizmu, jest
marksistą w większym stopniu, niż mu się to, wydaje teorią wszystkiego, choć
bywają ludzie, niekoniecznie zwolennicy marksizmu, którzy wszystko wiedzą
lepiej. Sam czasem tak o sobie myślę, ale, na szczęście, domownicy szybko, w małoduszny sposób, sprowadzają mnie na ziemię. Marks akurat sam siebie
sprowadzał na ziemię, bo wielokrotnie podkreślał, że jego ustalenia mają
chwilową wartość, i każda zmiana stosunków społecznych wymagać będzie
nowej analizy. Mało tego, każdy nowy fakt naukowy w przyrodoznawstwie,
powinien być przez marksistów uwzględniany, a marksizm o tyle, o ile ten fakt
wymaga, poprawiany. W zamyśle swoich twórców miała to być ideologia żywa,
odporna na skostnienie.
A
czy miał naukowe podłoże? Oczywiście, że tak. Prawdziwość faktów społecznych,
które opisywali twórcy marksizmu, nigdy nie została zakwestionowana.
Pozostaje kwestia ich interpretacji oraz wniosków, także dokonań tych, którzy
uważali się za kontynuatorów.
Co
by nie zarzucać Marksowi, to jego teorie są z pewnością bardziej naukowe niż
np. tezy pewnego filozofa, bodaj, że z Zielonej Góry, który nie widzi
merytorycznej różnicy między kreacjonizmem a darwinizmem. Jeżeli ktoś, kto
powinien znać, mniej więcej, dorobek półtora wieku rozwoju nauki, tak sądzi,
to nie wystawia filozofii 'w ogóle' dobrego świadectwa.
Chyba
nie ma też specjalnych wątpliwości co do trafności ogólnej oceny społecznych
źródeł religii oraz jej krytyki, jaką daje marksizm.
Na
koniec wyjaśnienie dlaczego nick, który skłonił mnie do tej wypowiedzi jest
dopiero w środku tekstu, choć zapowiedziany został na początku — dlatego,
że pierwsze zdanie napisałem jako przedostatnie.
« Articles and essays (Published: 29-06-2012 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 8154 |
|