|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Articles and essays Odnowa Author of this text: Jerzy Neuhoff
Minęło
sporo czasu od dnia, w którym to rozległo się wołanie o odnowienie oblicza
naszej ziemi. Nie wiem jak językoznawcy, ale dla mnie zdanie zaczynające się
od 'niech' brzmi bardziej jak polecenie, niż jak prośba. W tej konkretnej
sytuacji była to i prośba, i polecenie, werbalnie skierowane w niebiosa, ale w rzeczywistości jak najbardziej do ludzi, wzywające ich do działania.
Duch,
który podobno tchnie, kędy chce, dostał jednak jasną wskazówkę, co do
obszaru pożądanego działania; chodziło o odnowę niezbyt wielkiego obszaru
globu, położonego mniej więcej między Odrą a Bugiem. Oczywiście, po takim
wzniosłym wezwaniu, słuchający nie zaczynają od razu ustawiać barykady, ale
jednostki aktywne, bardziej zdeterminowane, uzyskują impuls do działania.
Abyśmy
jednak o tym wołaniu, broń Boże, przypadkiem nie zapomnieli, coraz to
przypominają je nam funkcjonariusze 'czwartej' władzy, czyli głównie
radiowcy, bo tam najlepiej ono brzmi. A okazji do przypominania jest bez liku,
ponieważ w przeszłości, nieomal każdego dnia coś się działo, więc co
dnia można obchodzić stosowna rocznicę, wcale nie musi być to rocznica tzw.
okrągła. Faktycznie, czym się różni rocznica, dajmy na to dwudziesta
trzecia od dwudziestej piątej? Mógł Szalony Kapelusznik obchodzić dzionek
nieurodzinowy, możemy i my, przecież na naszych oczach rodzi się ta nowa, nie
całkiem świecka, ale jednak tradycja, której końca chyba nie doczekam. Dziwi
mnie jednak, dlaczego owo wołanie nie zostało zaliczone do listy owych
cudownych dokonań, skoro się spełniło.
O
reszcie ziemi nie mogło wtedy być mowy, wszak był to rok 1979 i na zewnątrz
nic nie zapowiadało nadchodzącego przełomu. Carter z Breżniewem układali się w najlepsze, a to samo w sobie mogło być gwarancją zachowania status quo.
Na
czym ta odnowa ma polegać, wtedy nikt głośno nie mówił, duch jednak nie miał
kłopotów z odczytaniem intencji i zwyczajem duchów wziął się do roboty,
ale nie w sferze duchowej, lecz czysto materialnej. Proszę zauważyć, każdy
duch stara się raczej oddziaływać na zmysły, często dość intensywnie,
przynajmniej te przypadki są znacznie częstsze, być może bardziej nagłaśniane. A to zrzuca obrazki ze ścian, a to hałasuje jakimiś łańcuchami, czasem czymś w kogoś rzuci, pochodzi po pokojach lub zamkowych blankach, zakręci stolikiem a nawet uwidoczni się na fotografii. Przypadki, w których oddziałuje wyłącznie
na sferę ludzkiego ducha, są raczej rzadkie. Bywa, że ktoś, np. pod wpływem
jakiejś książki zmieni nagle swoje widzenie świata, coś komuś się przyśni
lub skojarzy, czasem nagle się zakocha, ale wtedy nikt nie mówi, że to
sprawka ducha. Tak było i tym razem, a ponieważ wielu to pamięta, nie ma więc
sensu przypominać wszystkiego po raz kolejny. Rezultatem tej pożądanej odnowy
jest stan obecny.
W
naszej historii odnów przeżywaliśmy kilka, od Kazimierza Odnowiciela, który
musiał sprzątać po zamieszaniu z czasów Masława, poczynając. Nie wszystkie
one się udawały. W czasach bardziej współczesnych była więc odnowa październikowa,
potem do tego hasła specjalnie już nie wracano. Gierek skupiał się na
budowaniu drugiej, silniejszej Polski, a nie na jej odnawianiu, cóż z tego,
skoro w sposobie tej budowy tkwił jakiś poważny błąd, bo w roku 1979, czyli w roku owego wołania, rysy na państwowym gmachu były widoczne gołym okiem
nawet dla niezbyt rozgarniętego obywatela. Można sądzić, że dla lepiej
zorientowanych analityków i obserwatorów naszego życia gospodarczego, zwłaszcza
zagranicznych, sprawy były jeszcze bardziej oczywiste. Stan naszego państwa
nie mógł być im obojętny, bo dla zachodnich banków wypłacalność naszego
kraju i obawa, aby pod ewentualnymi gruzami naszej gospodarki samemu się nie
znaleźć, nie była błahostką.
Czasy
to są już dość odległe, w międzyczasie wyrosło nowe pokolenie bankowców,
które o naukach lat siedemdziesiątych a i wcześniejszych zapomniało lub
nawet nie słyszało, więc wszystkie ówczesne błędy popełniło ponownie. A równo sto lat temu, niemiecki ekonomista Fritz Kestner pisał: „Nawet w dziedzinie działalności czysto gospodarczej odbywa się pewne przesunięcie od
działalności handlowej w danym znaczeniu do działalności
organizatorsko-spekulacyjnej. Największym powodzeniem cieszy się nie kupiec,
który na podstawie swego doświadczenia technicznego i handlowego orientuje się
najdokładniej w potrzebach nabywców, potrafi znaleźć i, że tak powiem,
skutecznie «obudzić» popyt znajdujący się w stanie utajonym, lecz
spekulacyjny geniusz (?!), umiejący z góry obliczyć lub choćby tylko wyczuć
rozwój organizacyjny, możliwość pewnych związków pomiędzy poszczególnymi
przedsiębiorstwami i bankami." Czyli nihil
novi sub sole. Płynie też z tego nauka, że pieniądze są zbyt poważną
sprawą, by je powierzać bankowcom, parafrazując powiedzenie Georgesa
Clemenceau.
Druga
nauka to ta, że w starych księgach można się doczytać wielu nowości.
A
tak na marginesie, to ówczesne długi zagraniczne musielibyśmy spłacać
eksportując przez dwa lata, nic przy tym nie kupując, natomiast dzisiejsze,
nominalnie czterokrotnie wyższe, tylko przez pół roku, nie ma, więc, jak sądzę,
specjalnego powodu do robienia larum nad naszym obecnym zadłużeniem
zagranicznym. Jeśli jest tak rzeczywiście, to powód do zmartwienia lub radości
mają ekonomiści, mój optymizm wynika zaś z optymistycznego usposobienia.
Wydaje
się, że wezwanie do rewitalizacji, słowo to wtedy jeszcze w tak powszechnym użyciu
nie funkcjonowało, musiało w perspektywie uwzględniać w pierwszej kolejności
zmianę systemu gospodarczego. Aby widzieć taką konieczność, wystarczało
porównać naszą syrenkę, niekoniecznie od razu z mercedesem, można było z byle oplem czy peugeotem. Ulice naszych miast też nie zachwycały pięknem,
mimo że prowadzono różne prace renowacyjne, nie były one tak barwne jak dziś.
Jedyną chyba ich zaletą była duża przejezdność; ktoś nawet proponował
hasło 'Polska — kraj pustych szos', mające zachęcić turystów
zagranicznych do zwiedzania naszych cennych zabytków i podziwiania krajobrazów.
Cóż z tego, skoro odpowiednich hoteli, pól namiotowych czy kempingowych nie
było, a turyści zachodni, bo wschodni i południowi musieli się cieszyć tym,
co sami posiadali, mieli już w owym czasie spore wymagania odnośnie standardów. W tym czasie nasze drogi zaczynały się powoli zapełniać maluchami i fiatami
125, czasem przemknął 127 albo i luksusowy 132 'mirafiori', oba dostępne
tylko za 'twardą walutę'. Były jeszcze skody, wartburgi i trabanty. O reszcie dobrodziejstw tamtej epoki, czyli późnego Gierka, lepiej nie wspominać,
choć wspomnienia są różnorodne, wśród nich także urocze i barwne.
Odnowienie
mogło też oznaczać wolność słowa. Tyle, że akurat kler, a wołający był
przecież jego najwyższym zwierzchnikiem, w owym czasie specjalnie chyba nie
cierpiał z tego powodu, a może cierpiał podwójnie, bo oprócz urzędników z Mysiej i Rakowieckiej nad jego gadaniną czuwali także urzędnicy z Miodowej,
nie wiem.
Na
wolności słowa to najgorzej chyba wyszedł właśnie kler. Za czasów władzy
ludowej gazety pisały pod dyktando właściwych wydziałów odpowiednich
komitetów ateistycznej partii, ale złego słowa o żadnym występnym czy
pazernym proboszczu lub wikarym, nikt przy najlepszych chęciach, tzn. przy
najbardziej nieprzychylnym nastawieniu, nie zamieścił, a czytający nie uświadczył,
zaś o prałacie, biskupie czy innym purpuracie to nawet nikt nie śmiał źle
pomyśleć. Nawet z treściami kazań specjalnie nie polemizowano. Wszyscy oni
byli nie tyle ponad prawem, co poza prawem. Kodeksy istniały, ale ich nie
dotyczyły, wszystkie drażliwe czy nieprzyjemne sprawy załatwiano dyskretnie, w sposób niegorszący ani owieczek, ani członków rządzącej partii, we
wzajemnym zrozumieniu dla ludzkich słabostek. Ponad prawem Kościół staje
dopiero dziś, w warunkach demokracji, czyli, przynajmniej w teorii, władzy
ludu, i to na tyle, że co poniektórzy jego funkcjonariusze ośmielają się
zachęcać do przestępstw.
Państwo
tamto, choć laickie i świeckie, czasem nawet dość opresyjne, zazwyczaj stawało
zdecydowanie w obronie jedynie słusznej wiary, tępiąc w zarodku wszelkie obce
herezje i sekty. Opornych traktowano jak należy, tzn. najbardziej krnąbrnych
sadzając gdzie trzeba. O satanistach nikt wtedy nie słyszał, żaden bluźnierczy
tekst ani żadne podłe malowidło światła dziennego by nie ujrzało, a to dzięki
czujności wspomnianych już kilku tylko referentów rezydujących na ulicy
Mysiej, obecnie Wolnego Słowa, gdyby kto nie wiedział. Na rzecz innych wyznań
robiono niekiedy jedynie drobne ustępstwa, do których zmuszały nieopatrznie
podpisane różne pakty praw obywatela lub człowieka.
Dziś
gazety, chyba z braku lepszych tematów, np. pojawienia się potwora z Loch Ness
czy himalajskiego yeti albo amerykańskiej wielkiej stopy, dotąd niesłychanie
nośnych i pobudzających poczytność, wolą, nie bacząc na dobre obyczaje ani
żadne świętości, pisać o rzeczach, z jednej strony bardzo ludzkich, ale
jednak ongiś pozostających poza wyobraźnią i poza światłem dnia, a tym
bardziej lamp błyskowych różnych paparazzich. Nie o taką wolność słowa
zapewne chodziło.
I
jeszcze jedno dziwo naszych czasów. W tamtym czasie żaden apostata nie odważyłby
się o tym trąbić na cały kraj. Jeśli znudził go coniedzielny obowiązek
chadzania z rodziną do kościoła, robił to tak, by jego nieobecność nie
rzucała się nikomu w oczy. O wiele częstsze były natomiast przypadki, że
urzędowi odstępcy, w trosce o dobrze pojęte dobro rodziny, brali cichutko śluby
kościelne, równie dyskretnie chrzcili swoje dzieci, potem wysyłali do I komunii itd. Ponieważ jednak ludzie bywają próżni, zdarzało się, że ktoś
zrobił przy takiej okazji jakąś większą uroczystość i dostał się na
ludzkie, złe języki. Można było wtedy mieć spore nieprzyjemności, zwłaszcza,
gdy zajmowało się jakieś eksponowane, nawet tylko lokalnie, stanowisko. No,
więc, czy o to chodziło, aby każdy przeniewierca mógł wykrzykiwać swoje
racje? Oj, czyśmy nie poszli za daleko z tą demokracją i wolnością?
A
może szło o odnowę moralną naszego ludu? Pytanie takie należy uznać za w najwyższym stopniu niestosowne. Już od matki Rzepichy ssiemy wyróżniające
naszą nację mleko cnót, które jakże korzystnie wyróżniają nas nie tylko
na tle innych europejczyków, ale także na tle innych Słowian. Przecież już
Wanda, córka Kraka, człowieka o kosmopolitycznym podejściu do życia, łatwym
do skorumpowania i despotycznym nieco usposobieniu, zrobiła, co w jej mocy, aby
żadne teutońskie geny zaborczości w naszej narodowej puli genowej się nie
zagnieździły. Nic nie wiadomo o matce owej Wandy, ale musiała być blisko
spokrewniona z Rzepichą albo Piastem, skoro tak przesiąknięta patriotycznymi
ideami była jej córka, że wolała się utopić niż dzielić stół i od
czasu do czasu także łoże z jakimś tam obcokrajowcem, prawdopodobnie
Germanem. Jest to chyba pierwszy przypadek genetycznego patriotyzmu. Oczywistą
jest przecież sprawą, że ów Germanin zamierzał, korzystając z wdzięków
Wandy, działać wyłącznie na naszą, Słowian, zgubę.
Zapyta
ktoś — skąd wiem, że Krak był podatny na korupcję? Ano z kontemplacji
obrazu Maksymiliana Piotrowskiego, który ślicznie przedstawił moment
ostatecznej desperacji dziewczyny. Trzyma ona w lewej ręce złoty diadem i kilka, także złotych, łańcuchów, będących zapewne prezentami zaręczynowymi.
Nie mógł przecież to być posag, bo ten tatuś trzymał w sejfie zamku
widocznego w oddali. No, więc, skoro tyle dostała Wanda, to ile wziął
ojciec? Dyrekcja bydgoskiego muzeum trzyma ten obraz w jakichś zakamarkach
magazynów, a przecież powinien on być ikoną naszych wszechpolskich dziewcząt.
O
naszych walorach narodowych śpiewano nawet piosenki, choćby „Ty to masz szczęście"
albo, „Bo wszyscy Polacy, to jedna rodzina", ale nie nabrały one charakteru
pieśni masowych i jakby popadają w zapomnienie. Tym nie mniej, od
najdawniejszych czasów skupialiśmy się wokół generalnej linii i pod
wiadomym znakiem, a jedność moralno-polityczna była naszą najwyższą i niepodważalną cnotą, i tak już pozostało, albo miało pozostać. Nie o odnowę moralną więc chodziło, bo nie było takiej potrzeby.
Niestety,
trzeba to z bólem i troską przyznać, pojawiło się wśród nas nieco
przypadkowego społeczeństwa, niezbyt skłonnego do hołdowania tradycji ojców i dziadów czy kultywowania dawnych heroicznych cnót. Wdziera się jakieś
niepożądane nowinkarstwo, jakaś pogoń za chimerami konsumpcji, jakieś
zastanawianie się nad tym, czy warto za ojczyznę zaszczytnie i bohatersko
polec, czy też nie lepiej żyć gdzieś z dala od tych pól malowanych, na których
trafiają się przecież czerwone maki, o czym tak pięknie śpiewano w Kołobrzegu.
Mówi
się, że odzyskaliśmy suwerenność, ale co poniektórzy kwestionują ten fakt
mówiąc, że składka do tej Unii Niepodległych Państw, co ja piszę, do Unii
Europejskiej, jakaś taka wysoka, a będzie większa, gdy nasza gospodarka będzie
mocniejsza. Do RWPG składki żadnej nie płacono, żadnych kryzysów ani życia
ponad stan nikt tam nie preferował ani do niego nie dopuszczał. Czy więc opłaca
się spieszyć do lepszej gospodarki, czy nie lepiej trochę przyhamować, a niechże się Unia pomartwi trochę naszymi kłopotami? Dość już wycierpieliśmy
się za całą Europę, a i Ameryka ma nam też, co nieco do zawdzięczenia.
Naszą
suwerenność, jak się ostatnio okazało, ogranicza nie tylko eurokołchoz, jak
to czasem można wyczytać, czy oba sąsiednie mocarstwa, ale także FIFA, UEFA
oraz Greenpeace. Nie są to państwa, ale ich szefowie mają ambicje większe niż
niejeden premier, mają też większe możliwości, bo choć nie dysponują,
formalnie, nawet najmarniejszym plutonem wojska, mają do dyspozycji całe
dywizje kibiców albo utajnionych aktywistów, czyli zielonych ekologistów. W ten sposób, jak się okazuje, wszyscy chcą nami rządzić albo i rządzą, ale
nikt nie chce za nic odpowiadać. Pozostaje więc liczyć na następną odnowę.
Tylko — idąc za zapytaniem Kargula, Pawlakowego sąsiada — ile razy można
się odnawiać?
« Articles and essays (Published: 28-07-2012 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 8221 |
|