|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
»
Reguły gry Author of this text: Jerzy Neuhoff
Zdumiałem się nieco przeczytawszy komunikat, że „Codacons",
włoska organizacja konsumentów, na dodatek — prężna, zaapelowała do włoskich
kierowców, by podjęli bojkot drogich stacji benzynowych, tzn. tych, które
żądają od nich zapłaty w kwocie powyżej 1,80 euro za litr. Przeliczając po
dzisiejszym kursie, byłoby to 7,36 zł, jednak nie to akurat mnie zdziwiło. I choć do Włoch akurat się nie wybieram, to bardziej by mnie ciekawiło, czy
ten apel jest skierowany również do kierowców innych nacji, czy też ma
narodowy, wybiórczy charakter. Ciekawi mnie też, jak zachowywać będą się w stosunku do innych Europejczyków sprzedawcy benzyny, bo być może uznają ten
apel za dogodny pretekst, aby cudzoziemców potraktować specjalnie, jak to się
zazwyczaj robi przy tego typu okazjach. Nie wykluczam, że właściciele tych
'droższych' stacji benzynowych mogliby, w ramach rewanżu, ogłosić jakąś
promocję właśnie dla obcokrajowców.
Argumentów za takim postawieniem sprawy, tzn. za
bojkotem, ma być kilka. Pierwszy z nich to ten, że akcyza i inne podatki,
jakimi we Włoszech obłożone jest paliwo są, podobno, najwyższe w Unii
Europejskiej. No cóż, ktoś musi być pierwszym, ktoś musi być ostatnim, ktoś
musi mieć najwyższe podatki, ktoś najniższe. Nie ma na to rady, jeżeli państwa
Unii mają mieć jakąś swobodę w prowadzeniu gospodarki. Tylko, że bojkot
nie zmniejszy stawek akcyzy ani podatku, raczej może przyczynić się do ich
wzrostu, choć nie natychmiastowego.
Inny argument to ten, że kierowcy, którzy z radością
przyjęli sezonowe obniżki cen, związane z wakacjami, nagle zdumieli się, ba,
są zaszokowani faktem, że to już koniec wakacji i zaczyna się znowu twarda
codzienność. Ot, niespodziewany koniec lata, a tu taka przykra niespodzianka.
Jak tu żyć, panie premierze Monti?, — chciałoby się krzyknąć.
Na pobliskiej stacji widziałem wielki baner
obwieszczający, że w weekendy cena benzyny jest o 10 groszy na każdym litrze
niższa niż w pozostałe, droższe dni tygodnia. Przy moich zakupach paliwa ta
różnica akurat mi różnicy żadnej nie robiła, bo jeżdżę na gazie, ale
niektórzy zapewne na tym skorzystali, jedni przez przypadek, inni kierowani chęcią
zaoszczędzenia kilku złotych.
Wydawać by się mogło, że nasi starsi unijni bracia, a w przeszłości i mentorzy, powinni już mieć we krwi świadomość, że
'nie ma darmowych obiadów' i że właśnie przyszedł czas spłaty za
weekendowe czy wakacyjne prezenty. Zirytowane stowarzyszenie konsumenckie uznało
za 'nie do przyjęcia' fakt, że niektórzy sprzedający, zażądali nawet
dwóch euro, więc pytam — a z czego benzyniarze mają pokryć straty z lipca,
jeśli nie z sierpniowych czy wrześniowych podwyżek?
Niestety, takie żądanie jest jak najbardziej do przyjęcia i konieczne do bezzwłocznego zaakceptowania, jeśli rezerwa w baku jest na
wyczerpaniu, a do następnej stacji daleko i nie ma gwarancji, że na niej cena
będzie niższa. A tak dzieje się zazwyczaj w drodze powrotnej, więc trzeba
dorzucić te kilka euro by przekonać się, że jednak najbliższa stacja była
naprawdę bardzo blisko a i cena benzyny jest na niej o parę centów niższa.
Taka już jest złośliwość losu.
Oczywiście, winnym wszystkiemu jest rząd, który nic
nie robi, patrząc na cenowe wyczyny paliwowych wyzyskiwaczy.
Zamiar protestowania ogłosili też ci, którzy jeżdżą
nie dla własnej przyjemności, lecz dla przyjemności zirytowanych urlopowiczów
dowożąc im pod sam dom choćby pizzę. Tych można zrozumieć, bo chcą sobie
obniżyć nieco koszty.
Sytuacja na drodze jest jednak sytuacją wyjątkową.
Przez pozostałych 11 miesięcy w roku mamy spory wybór w wyborze stacji
benzynowej, chyba we Włoszech sytuacja pod tym względem nie jest gorsza niż u nas. Wtedy kupuje się zazwyczaj benzynę tam, gdzie jest najbliżej, a sonda
przeprowadzona wśród znajomych wykazała, że, dziwnym zbiegiem okoliczności,
również benzyna na najbliższej stacji jest najlepszej jakości. Konstatacja
tych dwóch faktów sprzyja minimalizacji kosztów zakupu, przynajmniej w subiektywnym przekonaniu moich znajomych. Zaryzykowałbym jednak tezę, że w wyborze stacji, większą rolę odgrywa wygoda połączona z fatalistycznym
przekonaniem, że wszędzie benzyna jest jednakowo zła, o czym każdy już się
niejednokrotnie przekonał.
W naszym kraju także zdarzają się próby
organizowania tego rodzaju protestów. Na szczęście, stacje, które mają być
bojkotowane, są tak odległe, że i bez tego apelu nie korzystam z ich oferty. O skutkach akcji nic nie wiadomo, mam jednak niejasne poczucie, niczym rozsądnym
niepoparte, że jest to kampania, jeśli nie od początku organizowana przez
konkurencję, chcącą zdobyć dodatkowych klientów, to jednak im, w skutkach,
sprzyjająca. W końcu paliwo trzeba gdzieś kupić i dobroczynna do tej pory
sieć może, wobec wzmożonego popytu, podnieść ceny.
Protestujący nie głoszą zamiaru doprowadzenia
nielubianej sieci stacji do bankructwa, do wyeliminowanie jej z rynku, stawiają
sobie cel znacznie bardziej ograniczony, mianowicie zrównanie cen na wszystkich
stacjach. Odnoszę wrażenie, że Włosi, nieco ubożsi o pewne historyczne doświadczenia
albo też zapomniawszy własnych sprzed kilkudziesięciu lat, nie wiedzą, czym
to grozi. Równe ceny, w dużym skrócie powiedziawszy i bez szerszego
uzasadnienia, pozwalają na obniżanie jakości, bo czymś konkurować trzeba,
więc w tym przypadku będą to koszty produkcji. Czy więc nie lepiej pozostawić
wszystko w spokoju i zdać się na zdrowy rozsądek kupujących?
Jest jeszcze jeden aspekt, a mianowicie — czy obniżenie
przeciętnej ceny paliwa, będące jak najbardziej w interesie pojedynczego
kierowcy, jest zgodne z interesem państwa, a więc i tego pojedynczego
kierowcy, ale widzianego z innej perspektywy? Z podatków i akcyz państwo
tworzy swój dochód, w większości krajów i tak niższy od wydatków, — stąd
permanentny deficyt budżetowy — a z tego dochodu czasem coś zbuduje, np. jakąś
obwodnicę lub kawałek autostrady. Wynika z tego, że występuje sprzeczność
interesów jednostkowego obywatela z interesem ogółu, dlatego raczej należy
chwalić wszystkich kupujących drogie rzeczy, ale ich nie naśladować.
Pan Andrzej Tomana w artykule „Misje radiowe" powątpiewa,
czy niektórzy dziennikarze słyszeli o maksymie 'Amicus Plato, sed magis amica veritas'.
Wątpliwość ta, moim zdaniem, jest nieuzasadniona, bo nie tylko niektórzy
dziennikarze nigdy o niej nie słyszeli, więc i pamiętać nie mogą. Byłoby
bardzo dobrze, gdyby to była tylko zapomniana maksyma. Częściej już słyszeli
tezę 'myślę, więc jestem', niektórzy nawet znają ją na pamięć i to w oryginalnej wersji, ale przybiera ona raczej współcześniejszą formę -
'jestem, więc myśleć nie muszę'. Tak właśnie odebrałem pytanie zadane z czarującym uśmiechem w rozmowie w TV Info — Czy
nie byłoby najlepiej, gdyby państwo wypłaciło klientom Amber Golda, (może — Goldu?) to, co oni wpłacili? — p. senatorowi Markowi Borowskiemu.
Szczęściem rozmówca w odpowiedzi odwołał się do
zdrowego rozsądku i pan dziennikarz swej wizji błyskawicznego rozwiązania
problemu nie kontynuował. Być może chciał on w ten sposób uzyskać
dodatkowe potwierdzenie tezy, że tego 'państwu' czynić nie wolno, nawet
gdyby chciało, ale sposób zadania pytania na to nie wskazywał, przynajmniej w moim odczuciu. Sądzę też, że to rozwiązanie, nie zmieniłoby ocen, jakie już
rząd za aferę otrzymał, jeśliby sprawy nie pogorszyło, ponieważ byłoby
oczywistym dowodem przyznania się do winy. Ze swej strony proponowałbym
zwolennikom takiego rozwiązania, aby wybranemu klientowi tego złotego
interesu, wypłacili z własnych zasobów, jeśli nie całość, to chociaż z ćwiartkę wpłaty. Na pozyskanie w ten sposób wdzięczności jednak bym nie
liczył.
Czy jest coś wspólnego, łączącego protest włoskich
konsumentów z tezą naszego dziennikarza? Wydaje mi się, że tak, a określiłbym
to, jako niezrozumienie reguł gry.
Benzyna, jak wiadomo, benzynie nierówna, nawet wtedy,
gdy liczba oktanów jest taka sama. Producent lub sprzedawca droższej, ryzyko
mniejszych dochodów musi brać na siebie. Jeżeli zbankrutuje, to dowie się,
że zrobił głupstwo i drugi raz, choć to takie pewne nie jest, go nie powtórzy.
Jeżeli na rynku się utrzyma, to nie dlatego, że kogokolwiek zmusił do
kupowania droższych produktów, tylko dlatego, że znalazł swoją niszę
rynkową. Ci, którzy decydują się na zakup droższego produktu, też wiedzą,
co robią, i należy pozwolić im na swobodę decyzji. Na tej zasadzie niektórzy
egzystują sprzedając rocznie kilka zegarków po cenie, która, być może, nie
oszołomiłaby p. Marcina P., ale niektórych jego klientów z pewnością.
Innym wystarczają zegarki za 10 zł.
Identyczne ceny na podobne produkty, mówię o sytuacji
skrajnej, to, w rzeczywistości, ubezwłasnowolnienie klienta. Jest mu wtedy
wszystko jedno, co i gdzie kupuje, a wszystkie negatywne skutki, bo innych nie
dostrzeże, będzie i tak zrzucał na państwo, które sprzeniewierzyło się
zasadzie wolnej konkurencji. Mało tego, można wtedy dowodzić, że producenci
dokonali jawnej albo skrytej zmowy cenowej, co też jest źle widziane. A czy
klientom wolno się zmawiać w celu bojkotu określonego producenta czy wyrobu?
Czy to nie wygląda na jakąś ustawkę?
Pan dziennikarz natomiast, wydaje się, jakby żył w innym nieco świecie, poza swoim państwem. Być może, te kilka złotych, które
należałoby zabrać każdemu obywatelowi, aby hurtem spłacić wierzycieli
Amber Golda, dla niego nie stanowi różnicy, wielu też nie uświadomiłoby
sobie, że im te pieniądze zabrano, ale czyn taki byłby niemoralny, mocno
nieuczciwy wobec pozostałych obywateli. A sądząc po przeciętnej wpłacie,
klienci Amber Golda, przynajmniej ci, którzy jako pierwsi złożyli pozwy,
raczej nie odejmowali sobie od ust w nadziei na zarobienie kilku złotych niezbędnych
im, np. na ozdrowieńcze pastylki, powinni więc mieć więcej zdrowego rozsądku, o czym napisałem kilkanaście dni wcześniej, co także nie usprawiedliwia
oszukańczych działań, najpewniej zamierzonych, obrotnego biznesmena. Jednak
propozycja pana dziennikarza przeciwstawia interesy ogółu 'interesom'
jednostek, które oszukały się same, podejmując dobrowolnie decyzję o ulokowaniu swoich pieniędzy w mocno podejrzanym interesie. A swoją drogą,
nieproporcjonalny w stosunku do swej wagi szum wokół tej sprawy, zapewne
przyczyni się do podniesienia przeciętnej wiedzy ekonomicznej tzw. szarych
obywateli, a wydrwigroszy zmusi do szukania nowych metod łatwego zarobku. I tak
dookoła Wojtek.
Błędem jest też zarzekanie się przez wysoko
ulokowanych pracowników naftowych przedsiębiorstw, że cena benzyny nie
przekroczy magicznych sześciu złotych za litr, podobnie jak błędem jest
straszenie nabywców, że jest to nieuchronne i równie nieuchronnie doprowadzi
do powszechnej nędzy i w ogóle apokalipsy. Co takiego magicznego ma być w liczbie sześć, czego nie ma w piątce lub siódemce?
W miarę naszego zbliżania się do strefy euro, a doczekania momentu wejścia do niej gorąco sobie życzę, ceny będą się
przybliżać do europejskich i tego nie da się uniknąć. Nie da się także
uniknąć smutnego faktu, że zarobki większości ani moja emerytura, tak
szybko podążać nie będą. Rynkiem pracy rządzi także prawo podaży i popytu, do którego swoje trzy grosze dorzuca coś takiego jak wydajność
pracy.
W ekonomii równowagi też nie ma, zawsze ktoś wyrywa
się do przodu, a ktoś inny zostaje w tyle; samo żądanie szybszego rozwoju
jest żądaniem zmiany stanu rzeczy, a nie jego zachowania. Dlatego sytuacja
jest płynna, byle tylko nie zrobiła się grząska.
Jeżeli
chcemy mieć gospodarkę rynkową, nawet z przymiotnikiem — społeczna -,
jak jest to zapisane w Konstytucji, w której rola rządu ma być ograniczona do
niezbędnego minimum, to trzeba się godzić na wszystkie tego skutki, w tym zdjęcie
odpowiedzialności rządu za nieuczciwość prywatnych przedsiębiorców, a z ogółu
obywateli za nierozwagę pojedynczych. Jeśli ciągle dopominamy się, i słusznie,
ułatwień w podejmowaniu działalności
gospodarczej, to nie można żądać coraz to nowych zaświadczeń, poświadczeń i oświadczeń. Obywatele wcześniej karani, też muszą mieć możliwość
normalnego życia, bo jest to warunek ich resocjalizacji. Nie da się dla nich
stworzyć wydzielonych stref ani zesłać na bezludne wyspy. To nie 'państwo',
którego nie cenimy, ani 'rząd', którego nie szanujemy, mają dbać o nasze interesy, przede wszystkim musimy robić to sami. Państwo może pomagać
swoim obywatelom w przypadkach przez nich niezawinionych, czasem lokalne społeczności
robią to bez oglądania się na kogokolwiek.
Takich
reguł postępowania można wyliczyć więcej, ale najważniejszą z nich chyba
jest ta, żeby się ich konsekwentnie trzymać, zmieniać zaś rzadko, ostrożnie, z wyobraźnią i rozwagą.
« (Published: 31-08-2012 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 8303 |
|