|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Culture »
Cybernetyczne dobro i zło Author of this text: Jerzy Neuhoff
Lat
temu prawie siedemdziesiąt, bo w roku 1947, Norbert Wiener pisał o cybernetyce:
" (...) nowe osiągnięcia stwarzają nieograniczone możliwości,
kryjące w sobie dobro i zło. Z jednej strony, sprawiają one, że metaforyczna
dominacja maszyn, jaką wyobrażał sobie Samuel Butler, stanie się problemem
niesłychanie bliskim i bynajmniej nie metaforycznym. Dadzą one rasie ludzkiej
zastęp nowych i niesłychanie sprawnych mechanicznych niewolników, którzy będą
pracować zamiast ludzi. Taka praca mechanizmów ma wszystkie ekonomiczne właściwości
pracy niewolniczej, choć w przeciwieństwie do pracy niewolniczej nie nosi piętna
ludzkiego okrucieństwa. Jednakże każda praca, godząca się na konkurencję z pracą niewolniczą akceptuje warunki pracy niewolniczej i w zasadzie sama jest
pracą niewolniczą. Kluczowym słowem powyższego zdania jest konkurencja. Być może dla ludzkości jest bardzo dobrą rzeczą
mieć maszyny, uwalniające ją od „czarnej" i niewdzięcznej pracy, a może
tak nie jest. Nie wiem. Tym nowym możliwościom nie może wyjść na dobre
ocenianie ich w kategoriach rynkowych, operowanie liczbą pieniędzy, które
pozwolą zaoszczędzić, a to właśnie są terminy wolnego rynku, owa „piąta
wolność" (fifth freedom), która
stała się hasłem części amerykańskiej opinii, reprezentowanej przez
National Association of Manufacturers i Saturday Evening Post. Mówię o amerykańskiej
opinii, ponieważ jako Amerykanin znam ją najlepiej, ale pamiętajmy, że
kramarze nie uznają granic narodowych.
Wyjaśnię
chyba historyczne podłoże obecnej sytuacji, jeśli powiem, że pierwsza
rewolucja przemysłowa, rewolucja „ponurych diabelskich młynków"
doprowadziła poprzez konkurencję maszyn do dewaluacji ludzkich rąk. Nie ma
takiej zapłaty, za którą amerykański robotnik „od łopaty" mógłby dziś
wyżyć, a która byłaby tak niska, by mógł on konkurować z koparką parową.
Nowoczesna rewolucja przemysłowa zmierza do zdewaluowania ludzkich mózgów,
przynajmniej w dziedzinie podejmowania prostszych, bardziej stereotypowych
decyzji. Oczywiście, podobnie jak zdolny stolarz, zdolny mechanik, zdolny
krawiec przeżył w pewnym sensie pomyślnie pierwszą rewolucję, tak zdolny
naukowiec, czy administrator przeżyje pomyślnie drugą. Jednakże, jeśli
dokona się druga rewolucja, przeciętny człowiek o średnich, lub mniej niż
średnich uzdolnieniach, nie będzie miał do sprzedania niczego, co byłoby
warte czyichkolwiek pieniędzy." [ 1 ]
Na
podstawie tego fragmentu można domniemywać, dlaczego z opublikowaniem tej książki
czekano ponad dwadzieścia lat, chociaż inna, Cybernetyka a społeczeństwo, została wydana dziesięć lat wcześniej.
Młodsi Czytelnicy zapewne nie wiedzą, że przez kilkanaście lat samo słowo
'cybernetyka' budziło grozę, a to, co się pod nią kryło, kwalifikowano
jako 'burżuazyjną pseudonaukę'. Zachodni cybernetycy, w swoich
publikacjach, co widać także z tego długiego cytatu, w swych wypowiedziach
nie ograniczali się do problemów ze sterowaniem maszyn, ale raz po raz
wchodzili w zagadnienia społeczne, co szczególnie irytowało ideologów
radzieckich. Wszelkie, zbyt ogólne, wypowiedzi na temat możliwości sterowania
grupami ludzkimi czy całymi społeczeństwami, były natychmiast
oprotestowywane, ponieważ, ich zdaniem, przemianami społecznymi rządzą
obiektywne prawa przyrody. Sama ta różnica poglądów nie byłaby może zbyt
ważna, godna wyłącznie akademickich ścian, ale nad wszystkim czuwał osobiście
Stalin, który jako jedyny był upoważniony do wyrokowania o treści i charakterze tych praw, biada, więc każdemu, kto spróbowałby, choć na krok
odstąpić od jego interpretacji. W tej sytuacji, na wschód od Łaby można było
zajmować się takimi problemami w sposób mocno zakonspirowany, niebudzący
podejrzeń, trzeba było je inaczej nazywać i wskazywać właściwe
ideologicznie pole zastosowań. Nawiasem mówiąc, opuszczenie wstępu, z którego
pochodzi cytat, nie obniża wartości reszty książki, pełnej matematyki.
Zacytowana
prognoza Wienera brzmiała pesymistycznie, zwłaszcza dla ówczesnych 'ludzi
pracy', którzy stanowili rzeczywiste zaplecze polityczne partii
marksistowskich w Zachodniej Europie, a we Wschodniej dzierżyli już władzę i sprawowali rządy, przynajmniej w teorii. Ponieważ ustrój, jaki wtedy wykuwano w Związku Radzieckim i we wszystkich krajach Europy Wschodniej, obiecywał
niezwłoczne przejście z królestwa konieczności do królestwa wolności, więc
jakakolwiek pesymistyczna wizja przyszłości była absolutnie niedopuszczalna.
Sama sugestia, że kolejna rewolucja przemysłowa, a rezultaty pierwszej, które
przecież ujawniły się już w XIX wieku, zamiast obiecywanej wolności może
przynieść pogorszenie sytuacji materialnej i politycznej tych klas społecznych,
była czymś, co wymagało zdecydowanej reakcji. Najprostszą było zamknięcie
oczu na nieubłaganą rzeczywistość, co w praktyce oznaczało reglamentowanie
niepożądanej wiedzy i cenzurowanie wszystkiego, w czym można było zauważyć
najdrobniejsze zagrożenie dla obowiązującej ideologii.
Życie
jednak nieubłaganie szło naprzód i radzieccy uczeni stanęli przed tymi
samymi problemami, przed jakimi stali uczeni amerykańscy, a jeszcze wcześniej
niemieccy, a były to problemy o podstawowym znaczeniu w rozpędzającym się wyścigu
zbrojeń, związane np. ze sterowaniem rakietami. Można, więc było krzywić
się na rzeczywistą czy urojoną ideologiczną stronę zagadnienia, ale
sterowanie rakietami radzieckimi podlega tym samym prawidłowościom, co
rakietami amerykańskimi i chińskimi a obecnie irańskimi. A prawidłowości te
opisane są równaniami różniczkowymi, które odpowiednio szybko rozwiązać
mogą tylko urządzenia elektroniczne, mogące różnić się od siebie tylko
szczegółami konstrukcyjnymi nie zaś zasadą działania. Trzeba więc było
oczy otworzyć.
Wiener
pisze: 'jeśli dokona się druga rewolucja', ale pod koniec swego życia
chyba nie miał wątpliwości, że ona się rzeczywiście dokonuje i że nabiera
rozpędu. Czy nadal był przekonany, że dokona ona 'dewaluacji' ludzkich mózgów,
tego nie wiem?
Jeśli
komputery i cała ówczesna oraz współczesna technika rzeczywiście dewaluują
ludzki mózg, to, moim zdaniem, tylko w takim samym sensie, w jakim każde narzędzie i każdy silnik dewaluuje ludzką rękę. Ten proces trwa od zarania ludzkości,
wszak to praca stworzyła człowieka; każde nowe narzędzie wzmacniało ludzką
rękę, a dzięki sprzężeniu zwrotnemu także ludzki mózg. Jeśli w tych
wszystkich wynalazkach jest coś, co może obrócić je przeciwko człowiekowi,
to nie da się tego w żaden sposób uniknąć i trzeba to przyjąć wraz z dobrodziejstwem inwentarza. W gruncie rzeczy, to 'coś', to też człowiek,
tylko myślący o czym innym niż my.
W
sensie społecznym, narzędzia nie dewaluują, a wręcz przeciwnie, wzmacniają
ludzkie ręce i ludzkie mózgi, jednak w przypadku pojedynczego człowieka może
dziać się zupełnie inaczej. Nie jest to żaden zaskakujący paradoks, lecz
egzemplifikacja prawa przechodzenia ilości w jakość. Plemię, w którym
urodził się jakiś zdolny wytwórca dalekosiężnych łuków, uzyskiwało
przewagę nad sąsiadami, choćby dlatego, że łatwiej zdobywało pokarm, miało
więc więcej czasu na opiekę nad dziećmi i inne, równie pożyteczne zajęcia.
Póki ten dodatkowy czas był obracany na wspólny pożytek, tak długo wszyscy
na tym korzystali, jednak sprawy mocno się skomplikowały, gdy społeczeństwa
zaczęły mierzyć wartość pracy każdego swojego członka. Okazało się
wtedy, że niektórzy nie mają nic atrakcyjnego społeczeństwu do
zaoferowania, więc pojawiają się różni Kiepscy, a potem i wykluczeni.
Z
Kiepskimi większych problemów raczej nie ma, ale z wykluczonymi spore. Są wśród
nich ludzie zdolni, którzy mogliby społeczeństwu oddać wielkie usługi, ale z wielu przyczyn ich talenty nie są ujawniane, co jest społeczną stratą. Są
wśród nich także inni, równie zdolni, ale o dużo większych oczekiwaniach i proporcjonalnie do tego rozbudzonych ambicjach, ci, swoje talenty często
ujawniają w sposób społecznie mało wartościowy, niekiedy wręcz aspołeczny.
Najliczniejsi są przeciętni, oni społeczeństwu nie przeszkadzają, a zawsze
mogą pomóc, więc ich wykluczenie też jest stratą.
Według
Wienera „Rozwiązaniem jest oczywiście oparcie społeczeństwa na wartościach
ludzkich, a nie na kupnie i sprzedaży. Na to, by dojść do takiego modelu społeczeństwa,
trzeba wiele walki; w najlepszym razie — walki na płaszczyźnie idei, a może i poza nią — któż to wie?"
Słowa
te pisane były w roku 1947, a więc trzydzieści lat od rozpoczęcia
eksperymentu z urzeczywistnianiem takiego, mniej więcej, społeczeństwa. Ten
eksperyment był jednak przez prawie połowę tego czasu zakłócany, nawet
uniemożliwiany, czynnikami zewnętrznymi, więc jego wyniki mogły nie być
jeszcze jednoznaczne. Następne lata, kiedy obszar doświadczalnych poletek
znacznie się rozszerzył, bardziej nadają się do wyciągania ogólniejszych
wniosków, bo 'eksperyment' był bardzo prosty, jego pozytywny wynik
zapowiedziany z góry, co wykluczało jakąkolwiek dyskusję nie tylko nad wyjściowymi
założeniami, ale i nad którymkolwiek szczegółem. Mimo, że prowadzono go,
początkowo, tylko w kilkunastu krajach, w krótkim czasie ich liczba sięgnęła
setki, lecz wszędzie według tego samego schematu. Jego zasadniczą cechą było
porzucenie prawa wartości, jako miernika nakładu pracy niezbędnego do
wytwarzania wszelkiego rodzaju produktów.
Wyniki
znamy — eksperyment nie powiódł się, w jego rezultacie niemal wszystkie społeczeństwa
uznały się za 'odrzucone' i powróciły do starego, mocno
niesprawiedliwego systemu społecznego. Wydawać by się mogło, że
zaproponowane przez Wienera rozwiązanie było błędne, a walka o ten model społeczeństwa
na płaszczyźnie idei i poza nią została przegrana. Trzeba jednak uwzględnić
fakt, że ludzie z końca XX wieku, zarówno ze Wschodu jak i Zachodu, mocno różnili
się od ludzi z jego początku. Ossi, godząc się na 'zewnętrzne' skutki
owego wcześniejszego systemu społecznego, nawet ich pożądając, nie
zastanawiali się nad jego niedogodnościami, często bagatelizowali, racje,
nazwijmy je 'społecznymi', chciano połączyć z racjami ekonomicznymi.
Wessi, natomiast, przez te sto lat z okładem, nauczyli się skutecznego rozwiązywania
wielu osobistych i grupowych problemów bez rozbijania zasadniczego schematu
działania gospodarki.
Nowe
idee na trwałe zadomowiły się nie tylko w ludzkich umysłach, ale także w politycznej praktyce. Marzeniem był 'socjalizm z ludzką twarzą',
tymczasem szybko okazało się, że racje ekonomiczne, a stawiano je na
pierwszym miejscu widząc ekonomiczną niedoskonałość realnego socjalizmu,
jakby nie dają się pogodzić z racjami społecznymi, nawet, jeśli jest to możliwe w teorii, to nie bardzo wiadomo, jak to zrobić w praktyce. Na domiar złego,
kilka krajów, w których racje polityczne mają bezwzględne pierwszeństwo, za
najważniejszą rację polityczną uznało właśnie racje ekonomiczne, dzięki
czemu uzyskały znaczne sukcesy gospodarcze.
O
prawie wartości zapomnieli niemal wszyscy, a przyczynili się do tego także
trochę liberałowie, zwłaszcza skrajni, choć ich eksperymenty miały dużo
mniejszy zasięg niż eksperymenty socjalistyczne. Ponieważ liberalizm
gospodarczy może mieć różne formy i zakres, niektóre kraje zdecydowały się,
m.in., na daleko idące swobody w działaniu instytucji finansowych, które w pogoni za zyskami spodziewanymi sprzedawały swoje produkty, czyli kredyty, poniżej
kosztów wytwarzania, czyli niemal bez nadziei na ich odzyskanie. W rezultacie,
jesteśmy obecnie świadkami spektakularnych wyników eksperymentów
islandzkiego, greckiego a ostatnio cypryjskiego. W tych krajach też prawo wartości
zostało odstawione na bok, a teraz trzeba zapłacić koszty tego odstawienia.
Smaku sprawie dodaje to, że choć eksperymentowano w bankach greckich czy
cypryjskich, wcześniej nawet w amerykańskich, to inne unijne banki stały z boku tylko pozornie, dobrze wiedząc, co się tam dzieje, dlatego też wszystkie
muszą solidarnie złożyć się na te koszty. A że banki są instytucjami
powszechnej użyteczności publicznej, składka obejmie całą, bez wyjątków,
publiczność europejską.
Czy z tych doświadczeń płyną jakieś nauki? Zaryzykowałbym tezę, że
zasadniczym, banalnym wnioskiem jest ten, iż od prawa wartości nie ma
ucieczki. Jest ono prawem obiektywnym.
Ten
wniosek jednak nie jest chętnie aprobowany, również przez niektórych naszych
polityków, być może uważają to prawo za mało ważne i pochodzące nie z tej epoki. System socjalistyczny, ten z naszej wersji wykonawczej, wartość
pracy, a więc i swoich produktów, wyceniał według kryteriów
pozaekonomicznych, zazwyczaj poniżej jej wartości. Dziś próbuje się pracę
niewiele wartą wyceniać zbyt wysoko, też nie według jej rzeczywistej wartości. W obu sytuacjach skutek będzie ten sam — pracujący będą obniżać jakość
swojej pracy i jej wydajność będzie maleć. Również chwilowi beneficjenci,
ci opłacani powyżej wartości swej pracy, po pewnym czasie obniżą swe loty, w rezultacie wszyscy stracą, zaś gospodarka będzie słabnąć.
Ostrzeżenie
Wienera w pewnym stopniu się sprawdziło, bo tych, których praca jest niewiele
warta lub nie znajduje nabywców przybywa, stąd tylu oburzonych, którzy nie
chcą płacić nie tylko pełnej ceny, ale i przypadającej na nich części
kosztów. Inna sprawa, że często nie mają z czego. Zastanawiające jest też,
skąd, w tak bogobojnym jak nasz kraju, przepełnionym bezinteresowną miłością
bliźniego, w którym w każdą niemal niedzielę można wysłuchać umoralniających
kazań, tyle korupcji, oszust i wyzysku, nawet w urzędach państwowych, w których
krzyży i kapliczek też nie brakuje, że aż się martwią biskupi. Czyżby
przedsiębiorcy i urzędnicy państwowi lekceważyli sobie nie tylko te światłe
nauki ale i 10 przykazań, czy też coś innego wpycha ich na tory niewłaściwego
postępowania? Mało też jest pamiętających, że jeszcze kilka lat temu
wskazywano 'trzecią drogę', jako sposób wyjścia z tej matni. Choć ją
reklamowano na wszelkie sposoby, zdaje się, że nikt nie wierzył w jej
istnienie.
Niezrozumienie
sytuacji jest częste, świadczą o tym liczne wpisy 'wykształconych', ale
nie znajdujących pracy. U jednych pojawia się rezygnacja, pogodzenie ze swoim
stanem i pogrążenie się w poczuciu krzywdy, inni zaczynają upatrywać jej
przyczyn nie tam, gdzie rzeczywiście są i rozwiązań, gdzie ich nie ma.
Poniektórzy są przekonani, że w kapitalizmie da się pracować jak w socjalizmie, inni zaś, że można żyć na kredyt, a wszyscy są jednomyślni
co do tego, że za złe skutki odpowiadają wyłącznie rządzący. Rzeczywiście,
rządzący odpowiadają, ale płacą rządzeni.
Z
prawa wartości jednak nie wynika, że wszystko trzeba pozostawić swobodnej
grze sił rynkowych, tak, jak z prawa ciążenia nie wynika niemożliwość
latania, trzeba jednak zdawać sobie sprawę z kosztów przeciwstawiania się
obu tym prawom. I tak trwa ta walka dobra ze złem, na szczęście — „rozwój
jest walką przeciwieństw" i obyśmy tylko zdolni byli, jak to zalecał
Norbert Wiener.
Footnotes: [ 1 ] Wiener N.: Cybernetyka
czyli sterowanie i komunikacja w zwierzęciu i maszynie, PWN Warszawa 1971, s.53 « (Published: 27-03-2013 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 8859 |
|